Hutnik Nowa Huta - Łysica Bodzentyn 0:0 Galeria: kliknij tutaj
Po serii ostatnich zwycięstw, nadszedł czas na mecz z Łysicą Bodzentyn - drużyną, która zajmowała, i nadal z resztą zajmuje o jedno oczko wyższą pozycje w tabeli niż Hutnik. Oczywiście po rywalu, którego nazwa przypomina bardziej chorobę zakaźną niż trzecioligowy klub, atrakcji kibicowskich nie było co się spodziewać. Na szczęście pogoda dopisała, a frekwencja była całkiem przyzwoita. Kibice nowohuckiej jedenastki mogli w końcu zasiąść na trybunie od strony klasztoru. Przez całość spotkania prowadzony był na prawdę niezły doping, który rozkręcił się zwłaszcza pod koniec. Wiele kąśliwych przyśpiewek skierowanych było również w kierunku bramkarza Łysicy, który swoimi wcześniejszymi zachowaniami podpadł kibicom Hutnika. To jednak nic, w porównaniu do tego co działo się później. Hutnicy grali bardzo dobrze, przeprowadzali wiele akcji, i spychali swego rywala do defensywy. Drużyna z Bodzentyna też skonstruowała kilka składnych akcji, lecz zdecydowanie mniej, a Hutnicza obrona w większości sobie z nimi bardzo dobrze radziła. Tylko, co z tego, skoro patałachy z gwizdkiem mają swoją wizję spotkania? Otóż to - mecz nie do wygrania. Co z tego, że Biało-Błękitno-Niebiescy zdobyli dwie bramki, jak żadna nie została uznana? Co z tego, że "pasibrzuch" z bramki rywala nieprzepisowo zablokował zawodnika Hutnika w polu karnym? Sędzia wie lepiej... W ten sposób właśnie, Hutnicy po praktycznie wygranym meczu, musieli się pogodzić z bezbramkowym remisem...